Jak to się stało, że tak młody muzyk, jak pan znalazł się w zespole jednej z
najlepszych polskich wokalistek, jaką niewątpliwie jest Edyta Górniak?
Adam Sztaba: W tym składzie znalazłem się właściwie przez przypadek.
Wcześniej, przez trzy lata współpracowałem z Marylą Rodowicz. Grałem
tam między innymi z Magdą Steczkowską, która jest bliską przyjaciółką
Edyty. Nadarzyła się okazja, jaką był koncert z Jose Carrerasem, który
odbył się w grudniu 1997. Do czasu koncertu, Edyta nie miała swojego
zespołu w Polsce, gdyż przebywała w Londynie. W związku z koncertem,
Edyta przeprowadziła rozeznanie wśród młodych muzyków polskich w celu
organizacji zespołu na koncert. Pomagała jej w tym Magda Steczkowska,
która oprócz Jacka Królika, Piotra Żaczka i Michała Dąbrówki, którzy
grają w tym zespole, poleciła również i mnie. Edyta posłuchała jakiejś
płyty, na której coś zagrałem i tak właściwie przez przypadek mnie zaangażowała. Po tym koncercie okazało się, że bardzo dobrze rozumiemy się
muzycznie, że niejako automatycznie stałem się kierownikiem muzycznym
zespołu, aranżerem, a w tej chwili również współproducentem jej ostatniej
płyty koncertowej. Wygląda na to, że doskonale się zrozumieliśmy i jak na
razie nasza współpraca układa się bardzo dobrze.
Ile pan ma lat?
AS: 25.
W jaki sposób nabył pan doświadczenia z zakresu aranżacji i kompozycji? Czy był to od razu skok na „głęboką wodę”?
AS: Nie. Właściwie zacząłem dosyć wcześnie, bo już w szkole podstawowej
zdradzałem zainteresowanie graniem, aranżacją i kompozycją. W klasie
przedmaturalnej byłem zainspirowany musicalem Metro i postanowiłem zrobić cos podobnego w moim rodzinnym Koszalinie. Oczywiście całe przedsię-
wzięcie zakrojone było na mniejszą skalę, ale wyzwanie było duże. Wspólnie z
kolegą, który odpowiedzialny był za stronę literacką zebrałem zespół złożony
z 40 osób – muzyków i wokalistów i w Bałtyckim Teatrze Dramatycznym
wykonaliśmy taką dużą produkcję. Miałem wtedy 18 lat. To była bardzo duża
produkcja, dzięki której poznałem panów Józefowicza i Stokłosę. Produkcję
zarejestrowałem w Polskim Radiu Szczecin i z nagranym materiałem przyjechałem do Warszawy „na podbój świata”. Wszystko zaczęło się od supportu w
Koszalinie przed spektaklem Metro latem 1993 roku. Wykonaliśmy trzy piosenki z naszego musicalu, potem poznałem Janusza Stokłosę, który zaproponował mi współpracę. Przedtem chciałem zdawać do Katowic na Wydział
Jazzu i Muzyki Rozrywkowej. Janusz jednak stwierdził, że więcej kontaktów
złapię w Warszawie i polecił mi zdawać na Akademię Muzyczną w Warszawie.
Tak też zrobiłem, prawie bez zastanowienia. Dostałem się tam na wydział
kompozycji, było to w roku 1994. W tej chwili jestem na piątym roku i mam
nadzieję, że studia skończę do czerwca. W czasie studiów przez dwa i pół roku
pracowałem w Teatrze Buffo jako asystent Janusza Stokłosy, aranżer. Tam
wypatrzyła mnie Maryla Rodowicz, z którą przez prawie trzy lata pracowałem
jako kierownik muzyczny, aranżer. Później przez bardzo krótki okres czasu
współpracowałem zarówno z Marylą, jak i z Edytą i po koncercie Carrerasa
zaczęła się stała współpraca z Edytą Górniak. Nie był to więc „skok na
głęboką wodę”, rozwijało się to stopniowo.
Domyślam się, że musi pan być twórcą dość płodnym, bo przecież
aranżacja to twórczość.
AS: To prawda. Uprawiam typ aranżacji twórczej, czyli aranżacja zmienia
właściwie cały utwór. Oczywiście nie zawsze jest to potrzebne, jednak
czasami tak wychodzi, że aranżer wnosi więcej niż sam kompozytor. Nie
ukrywam, że bardziej czuję się twórcą w pełni tego słowa znaczeniu,
ponieważ jestem kompozytorem, niestety na kompozycje nie mam zbyt
dużo czasu, a być może łatwiej jest mi dojść do zadowalającego poziomu
w aranżacji, niż kompozycji, dlatego komponuję trochę mniej. Po studiach
mam zamiar jednak bardziej oddać się komponowaniu, niż aranżowaniu.
Czy doświadczenia z kompozycji klasycznej przystają do tego, co pan
robi obecnie?
AS: Przystają. Tym bardziej, że co jakiś czas zdarzają się okazje, żeby łączyć
umiejętności, to znaczy, na przykład, żeby zaaranżować koncert, na którym
grają muzycy rozrywkowi w połączeniu z orkiestrą. Już kilka takich okazji
miałem i wiedza, którą nabywam w szkole bardzo mi w tym pomaga. Rozwijam
się więc i w tym kierunku. Przykładowo, dwa lata temu byłem kierownikiem
muzycznym dużego jubileuszu Krzysztofa Krawczyka w Sali Kongresowej, który
był emitowany w Telewizji Polskiej. Było to zlecenie jednorazowe, ponieważ
nigdy wcześniej nie współpracowałem z Krzysztofem. Na koncert zaaranżowa-
łem większość utworów. Niedawno odbył się koncert Violetty Villas, na który
zaaranżowałem pięć utworów na wielką orkiestrę symfoniczną. Jak widać,
równolegle w mojej działalności przewija się również nurt symfoniczny.
Skąd w takim razie „smykałka” do rozrywki?
AS: Myślę, że mam to zapisane w genach. Przykładowo, ucząc się klasycznej gry na fortepianie, przeważnie grałem mocniej, rytmicznie. Więc
już od samego początku zdradzałem swoje predyspozycje do rozrywki.
Predyspozycje to jedno, ale później następuje długi okres nauki.
AS: To prawda. Właściwie wiele nauczyłem się sam. Przede wszystkim
studiowałem różne podręczniki instrumentacji zarówno polskie, jak i amerykańskie, dużo słuchałem.
Swoją wiedzę poszerzał pan całkowicie samodzielnie?
AS: W zasadzie tak, ponieważ mój profesor w Akademii ukierunkowuje
mnie głównie pod kątem orkiestry, pod kątem muzyki współczesnej, co
właściwie stanowi nurt całkowicie oddzielny. Cieszę się z tego, ponieważ
zdobywana wiedza jest dla mnie bardzo ważna. Nurt rozrywkowy, to
nauka samodzielna. Jest to jednak bardzo przyjemne. Uczę się na błę-
dach: piszę, słucham, koryguję błędy.
Ma pan to szczęście, że ma pan możliwość zarejestrować swoje dokonania i ich później posłuchać.
AS: To prawda. Taka rzecz, jak napisanie aranżacji na orkiestrę to rzecz
bardzo cenna. Niewielu muzyków stać na to, żeby wykonać sesję nagraniową z orkiestrą symfoniczną, posłuchać tego i czegoś się przez to
nauczyć. Z reguły są to spektakularne sprawy, jak muzyka filmowa, czy
wielkie koncerty. Ja jednak miałem okazję napisać coś i parę dni później
to usłyszeć. Było to więc bardzo cenne doświadczenie.
Pisząc posługuje się pan wyobraźnią, papierem, czy komputerem?
AS: Bardzo różnie. W dużych, skomplikowanych aranżacjach orkiestrowych najpierw wykonuję szkic ołówkiem na papierze. Jest to jednak już
szkic uwzględniający całość orkiestracji. Następnie wszystko wprowadzam
do komputera, używam programu Coda Finale 98, na którym wykonuję
wszystkie operacje. Bez tego programu nie wyobrażam sobie pracy.
Edycja nut zajmuje przecież strasznie dużo czasu…
AS: To prawda. Biegłe opanowanie możliwości tego programu zajmuje
około roku. Jednak poznałem ten program 6 lat temu, oczywiście w
wersjach poprzednich, więc w tej chwili pracuję dużo szybciej. Wcześniej rzeczywiście trwało to dłużej niż pisanie, ale w
tej chwili, chociażby w przypadku dużych partytur, gdzie pięciolinie są bardzo małe i trzeba
bardzo precyzyjnie wpisywać każdą nutę, a każ-
da pomyłka zmusza do pisania od nowa całej
strony, program okazuje się bardzo pomocny.
Jakiego źródła dźwięku używa pan przy takiej pracy?
AS: Podczas orkiestracji całkowicie wystarcza mi
barwa fortepianu. Jestem w stanie na tyle wyobrazić sobie brzmienie całości, że nie muszę
tego sprawdzać przy użyciu jakichś barw zbliżonych do oryginalnych. Pisząc na orkiestrę, zawsze używam dużej 88-klawiszowej klawiatury.
Spowodowane jest to sporą rozpiętością orkiestry. Łatwiej jest wówczas opanować całość, widząc, w jakim rejestrze, co notuję.
To jedna gałąź pana pracy. Jest pan również
wykonawcą. Jak pan godzi jedno z drugim? Bywa
bowiem tak, że jeżeli jest się klawiszowcem, to
chciałoby się napisać coś wyłącznie dla siebie.
AS: Oczywiście, że tak. Zacząłem się nad tym
zastanawiać szczególnie teraz, kiedy skończy-
łem 25 lat, że więcej czasu powinienem poświę-
cić sobie i pracować bardziej na siebie, bo funkcja aranżera to praca cały czas na kogoś, dla
innych. Wcześniej pracowałem dla Maryli, teraz
dla Edyty. Wprawdzie moje nazwisko gdzieś tam
figuruje, jednak jest to praca na kogoś. Wracając do tematu. W mojej pracy występują różne
okresy. Raz poświęcam więcej czasu na granie,
z kolei kiedy indziej aranżuję i nie udzielam się
za bardzo na scenie. Mam wrażenie, że w końcu
skończy się to tym, że ostatecznie zostanę producentem, a nie instrumentalistą.
Czy oznacza to, że praca w zespole z Edytą
Górniak nie jest ostatnim stadium pracy?
AS: Na pewno nie. Z racji tego, że wszystko
zaczęło się od dużego przedsięwzięcia, może
półprofesjonalnego, ale jednak dużego, nie boję
się tego typu wyzwań. Nie przeraża mnie tworzenie ogromnych składów z chórem i orkiestrą.
Być może docelowo będę robił dwie produkcje
w roku, ale za to duże.
Jak się pracuje z Edytą Górniak? Domyślam
się, że nie ogranicza się to do dwóch, trzech
prób przed koncertem.
AS: Oczywiście, że nie. Przed płytą koncertową,
która ukazała się kilka miesięcy temu mieliśmy
bardzo dużo prób, łącznie z dwutygodniowym
zgrupowaniem, na którym pisaliśmy aranżacje.
Praca jest bardzo miła, ponieważ Edyta wie do
czego zmierzamy, traktuje wszystkich z ogromnym szacunkiem. Nie ma nigdy sytuacji nie wyjaśnionych, niepotrzebnych nerwów. Pracuje się
więc bardzo profesjonalnie, bo ona wie czego
chce. Poza tym swoim śpiewaniem wyznacza tak
wysoką poprzeczkę, że nam po prostu nie wypada zejść niżej. Dlatego też ta praca jest tak
inspirująca.
Od czego zaczyna się praca nad aranżacją?
AS: Najczęściej jest tak, że najpierw ja dostaję
jakiś utwór do przemyślenia i pracuję nad nim
dwa, lub trzy dni, potem spotykam się z Edytą i
przedstawiam jej szczątkowy pomysł aranżacji,
po czym pracujemy wspólnie. Praca wspólna
przynosi wiele ciekawych efektów, chociażby z
tego względu, że jeżeli pracuje się nad czymś
kilka dni, czy nawet miesiąc, człowiek nabiera do
tego innego stosunku. Pomocna jest wówczas druga osoba, która ustosunkuje się do tego w sposób krytyczny. W przypadku płyty koncertowej
bardzo wiele pomysłów pochodzi od Edyty.
Jak wygląda sprawa wykorzystania przebojów, które już zaistniały na rynku? O co chodzi w
zaaranżowaniu utworu na nowo, czy należy stworzyć utwór na nowo, czy też wpasować się w
obraz, który już istnieje?
AS: Jestem zwolennikiem coverów twórczych,
które różnią się od oryginału. Oczywiście nie
chodzi o to, by stworzyć coś na przeciwnym
biegunie. Przykładowo, nie podoba mi się to, co
zrobiła Mariah Carrey na ostatnim albumie z
utworem Phila Collinsa. Zaśpiewała dokładnie
na takim samym podkładzie, jak Phil Collins 10
lat temu. Uważam, że to jest bezcelowe.
Czy celowe jest w takim razie w ogóle robienie coverów?
AS: Jest to kwestia intuicji. Czuję, że niektórych
utworów nie powinno się robić na nowo. Każdy
ma osobisty stosunek do utworów i wie, których
nie powinno się robić. Jest to jednak sprawa
indywidualna. Natomiast, jeżeli już robić, to robić twórczo, żeby to był nowy, osobny pomysł na
ten utwór.
Czy to nie jest tak, że artysta, który wykorzystuje covery traci osobowość? Wydaje mi się, że
jest to ryzykowne, żeby przetwarzać coś, co już
funkcjonuje w świadomości.
AS: To prawda, ale jeżeli robi się to twórczo i
nadaje to piosence inny wymiar, to myślę, że
można to robić i warto to robić. Sądzę na przykład, że nową, twórczą wersję Edyta stworzyła
dla piosenki Stop, mimo że w oryginale piosenka wykonana jest znakomicie.
Prowokuję rozmowę na temat naśladownictwa, ponieważ można spotkać się z opiniami, że
Edyta Górniak poszła śladami Mariah Carrey,
czy Celine Dion. Czy jest to próba wprowadzenia takiej stylistyki na polski rynek?
AS: To, że może wydawać się, że Edyta naśladuje te wokalistki spowodowane jest przede
wszystkich ich zbliżoną skalą głosu. Należy również pamiętać, że jej utwory nie są skierowane
tylko i wyłącznie na polskiego odbiorcę, ale również zagranicznego.
Czy zaistnienie Edyty za granicą wiąże się
również z zaistnieniem za granicą waszego zespołu, czy te sprawy można rozdzielić?
AS: Nie, dlatego, że Edyta nawet w zeszłym
roku, kiedy promowała swą poprzednią płytę w
różnych krajach, bardzo zabiegała o nasz zespół, o to, że gdy jedzie gdzieś zaśpiewać na
żywo, żeby towarzyszył jej zespół polski. Niestety na początku firma EMI nie chciała się na
zgodzić, ponieważ wiązała się to z dużymi kosztami. Trzeba było przecież przewieźć czterech
muzyków z Polski w inny zakątek Europy, a nie
znali poziomu, jaki reprezentujemy. Skończyło
się na tym, że kilka razy przyjechali nas posłuchać, żeby zorientować się, w co inwestują pieniądze. Okazało się, że nasz poziom jest dla
nich absolutnie zadowalający. Dzięki temu pojechaliśmy do Danii, Portugalii. Od tamtej pory
już nikt nie miał wątpliwości i nie pytał, dlaczego bierze swój zespół. Stało się to oczywiste.
Myślę, że przy promocji drugiej płyty angloję-
zycznej, która ma ukazać się za kilka miesięcy,
będzie podobnie.
Czy należy spodziewać się nowych kompozycji?
AS: Myślę, że tak i bardzo bym sobie tego życzył.
Tak naprawdę nie powiedział pan jeszcze, w
jaki sposób dochodzi się do grania z Edytą Górniak? Czy może pan sprzedać jakieś pomysły
pracy nad sobą. Wiadomo – słuchać, tylko ze
słuchania nic nie wynika.
AS: To prawda. Żeby dobrze aranżować trzeba
bardo dużo słuchać samemu, niekoniecznie na
zlecenia i w miarę możliwości, te rzeczy, które
zostały zapisane, były zagrane. Trzeba to robić
oczywiście świadomie, to znaczy, nie pisać na
dużą orkiestrę, kiedy nie ma możliwości tego
usłyszeć. Proponuję, jak najwięcej pisać na małe
składy, żeby jakiś kolega, lub dwóch, trzech to
zagrali. Czyli jak najwięcej pracy. Ja tak robiłem
i w tej chwili nie boję się większych składów.
Trzeba jednak dojść do tego stopniowo, zaczynać od małych składów poprzez coraz większe.
Możliwość usłyszenia tego, co się napisało jest
rzeczą bardzo ważną w aranżowaniu. Pisanie
do szuflady natomiast jest rzeczą, która kompletnie nie uczy i stoi się w miejscu. Trzeba
również studiować różne podręczniki. Oczywi-
ście są złe i są dobre…
Jakie więc może pan polecić?
AS: Z instrumentacji klasycznej bardzo dobry
jest podręcznik Korsakowa. Nauczyłem się wiele
z tego podręcznika, ponieważ jest on świetny
przy instrumentacji na orkiestrę. Z innych pozycji korzystałem sporadycznie i niestety nawet nie
pamiętam ich tytułów. Do aranżowania nie są
potrzebne studia, chociaż one zdecydowanie
poszerzają horyzonty. Wiem po sobie, że raczej
w przyszłości nie będę kompozytorem muzyki
współczesnej, chociaż tego nie wykluczam. Bardziej chciałbym tworzyć muzykę filmową.
Czy tak wygląda robienie kariery: ma 25 lat,
gra z Edytą Górniak, jeździ nagrywać materiał
do Londynu. Wielu o sobie by tak powiedziało.
AS: Wielu znajomych mówi mi, że jestem w
poziomie muzycznym o kilka lat do przodu…
Jednak, jak na razie nie „przewróciło mi się w
głowie” i wiem, że mam bardzo dużo rzeczy do
zrobienia i wiem, że muszę jeszcze bardzo dużo
popracować.